Z tym krajem łączy mnie już tylko grawitacja

Κομνηνός Κασταμόνου

Ἰδοὺ ὁ ἄνθρωπος


Tomiki Aubade Triste i Karmageddon dostępne w księgarniach:
"Sonet", Żeromskiego 27, Radom
"Księgarnia Literacka im Witolda Gombrowicza", Żeromskiego 83, Radom
"Tarabuk" ul. Browarna 6,Warszawa
"Czuły Barbarzyńca", ul. Dobra 31, Warszawa
także internetowo


http://sklep.danmar.waw.pl/?4,karmageddon-pawel-podlipniak

http://ksiegarniagombrowicza.osdw.pl/


środa, 16 grudnia 2015

This is how we go about it to make our heads explode

Kolejny listopadowo pokonkursowy





Canto o płomieniu [idy sierpniowe]

Enola Gay
Is mother proud of little boy today
OMD Enola Gay

I
włosy matki enoli są w kolorze ziemi
ognistej niby tyczka, po której się wspina
popiół ze ślubnej sukni, a idy sierpniowe
nie mają w sobie krztyny krwawej zawartości
– na wysokości chwała i rozbicie cząstki!

goście weselni jadą w cztery konie, z błyskiem,
lśni aluminium w słońcu jaśniej niżby tysiąc
gwiazd co prowadzą mędrców do szpetnych stajenek,
slumsów stawianych w mroku przez nienakarmionych 
– na wysokości chwała i rozbicie cząstki!

tam na granicy chłodu, gdzie tlen zbyt leniwy,
by płynąć w ludzkich żyłach wraz z krzepnącą cieczą,
tkwi w luku zgniły owoc z drzewa wiadomości
dla małych chłopców, którzy uwierzyli w rozum 
– na wysokości chwała i rozbicie cząstki!

zrzuca się nam sumienie, jak wężowa skóra,
zbyt łatwo i swobodnie, byśmy doczekali
optymistycznej puenty o matce enoli
czekającej na rozkaz powrotu do bazy
– więc niech się chwali cząstka rozbita na cząstki.

II
widziałem zdjęcia miasta startego na miazgę,
widziałem inne miasto zepchnięte w kanały
pełne tłustych fekaliów i much tnących fetor
ciężki niczym zasłona wieszana w świątyni
na moment przed rozdarciem, w dzień zbawiennej kaźni.

nie słyszałem wystrzałów gasnących w ruinach,
ani dziarskich piosenek śpiewanych po latach
zbyt łatwo, patetycznie, o tym, że umierać
est dulce et decorum, choć bywali wiedzą,
jak słodko śmierdzą płytko wykopane groby.

i nie ma już znaczenia, co w komorze niesie
srebrny ptak z aluminium, i na czyje głowy
spłynie jasność jasności, która wciąż się staje
dokładnym zaprzeczeniem pierwotnej intencji,
skoro ręka bez grzechu i tak rzuci kamień,
nie pytając o winę (albo o brak winy).

III
półnagi król jaszczur, stroszy bujne loki
i wzywa jeźdźców burzy na słomianych koniach,
do chatynki w Betlejem, gdzie był urodzony,
a w ręku ma dymiący od głosu mikrofon.

śpiewa o ukochanej, co zapali płomień
unoszący się górę jak słoneczna kula,
zabójcach ukrytych na rozstajnych drogach
o krok od zrozumienia, że jest tylko koniec

niesiony niby dziecko przez oblubienicę,
pannę młodą w welonie utkanym z popiołu
tuż po sierpniowych idach, weselach żałobnych
rozszczepionych na cząstki niewarte złączenia
- nasze cienie na ścianach roztopionych domów.


















piątek, 4 grudnia 2015

Prawiem jak wieszcz, prawiem jak prorok

Taki sprzed dwóch lat , hm, ponad dwóch lat. Z maluteńką aktualizacją.





Chamlet. Wiersz Nikodema D.


w tym kraju żyć nietrudno, grać na mandolinie,
być prezydentem, zbijać bąki w parlamencie,
bo po co łamać głowę – niczym powiatowy
chamlet nad zawiłością zasad ortografii.

to wcale nie wymaga krztyny charakteru.
wystarczy łapać życie za pysk, a oksfordzkie
bubki brać pod obcasy i dla paparazzich
zrobić głupawą minę biegając za piłką

albo wynaleźć brata – przaśnego bliźniaka
­– poległego na chwałę zgniłej republiki
o niepewnym numerze. potem już do woli
można używać haseł i pojęć jak cepy.

frak leży na mnie zgrabnie. to tylko kaganiec,
pod którym sprytnie skryłem buraczane ciało.
w ustach mi szybko więdnie bóghonorojczyzna
– tuż za rogiem wawelu lub innych powązek,

gdzie mnie kiedyś położą na ojczyzny łono 
samogonnego mefista w leninowskiej kurtce
  

poniedziałek, 30 listopada 2015

Born to run

Pojarzynowo, jeden z nowszych. 






Born to run


Where we really wanna go
And we'll walk in the sun
But till then tramps like us
Baby we were born to run
Bruce Springsteen Born to Run


w ażurach liści galopuje światło
sącząc żółcienie, wojsko po wsiach stoi,
to już ta pora, kiedy dzień się kurczy
tuż przed ucieczką na drugi brzeg roku,
gdzie możesz ze mną kochać się najbardziej
na całym świecie na śmierć telewizji,
odkąd pod kurzem zdechł wściekły odbiornik,
a w nim gromady wędrujących ludzi,
wyborcze gęby i złe wiadomości.

przez te koronki tętni szybkie światło
o barwie miodu, po wsiach stoi wojsko
i dni się łatwo, zbyt pospiesznie sypią,
kiedy mnie bierzesz w swój wykwintny nawias
żywcem wycięty z ciepłej kamasutry
poza zasięgiem wystrzelonych rakiet,
a ja się staram, by nie padło słowo,
które odbierze pokój i niepokój,
wprost nazywając nam słoneczną porę.

i prawie słychać to siarczane drżenie,
opada ażur, stoi wojsko po wsiach,
więc zastygamy w pozach do odlotu,
a to rozstają się z nami wspomnienia
z ciepłych poranków, gorących wieczorów,
co aż się proszą, by dobrze zrymować
i zgrabnie sparzyć żeńskie razem z męskim,
zanim zaniknie nam tak nieintymnie

światło w twych włosach pod moim dotykiem.


----------------------


czwartek, 26 listopada 2015

And the night comes on

Kolejny zaległy, pokonkursowy.




Żeglując do Celebrity Splash

Of what is past, or passing, or to come
William Butler Yeats Sailing to Byzantium

I
ten kraj jest do niczego (czytaj: dla nikogo), młodzi
żeglują w inne miejsca, starzy pozostają
w swoich kątach, czekając aż ręce załamie
nad nimi jakiś zbawca, gdzieś tam, w wielkim świecie,
mijają pory roku, a bogurodzica
brzmi lepiej po remiksach lokalnych didżejów.

II
raz uwolnione zło powraca w kolejnych odbiciach,
przewidywalne do bólu, więc ściszając fonię
w cyfrowym odbiorniku przewidzisz dokładnie
treść kolejnych bajeczek, baśni i podsłuchów,
obiecanek-cacanek, a głupim wciąż radość,
że można bezkarnie zanurzać się w błocie
jak śmiertelnie ranne zwierzęta z pętlą drutu na szyjach,
a stopy wciąż drgają o cale nad ziemią, łopoczą
w rytm mazurka, choć nikt nie pamięta
więcej niż ze dwie zwrotki z echem póki póki.

III
o gaude mater, zwana potoczyście kurwą,
odmieniana przez wszelkie możliwe przypadki,
na sto głosów i więcej,
o wielki przecinku, boski przerywniku
myśli, mowy, uczynków, nasza wielka wino,
wyrzucie pszennoburaczanych sumień,
ty jesteś nigdzie, ty jesteś prawdziwą ubulandią
– ojczyzną słusznie znarowionych koni
i jeźdźców bez głowy, którym jakiś błazen
przyszył na plecach skrzydła, dla smutnego żartu,
a potem wypuścił do szarży na wiatraki.
boże młyny mielą w tobie najmniejsze dobro
na niestrawną papkę
pod okiem obojętnych na wszystko lekarzy.                          

IV
osmolona  kolebka ciągle się kołysze,
wiatr plecie smalone duby w postarzałe uszy
i słychać w tle dźwięk skrzypiec 
(skrzypi na nich chochoł w koronie cierniowej,
co miał chronić róże przed zbytnim wychłodzeniem),
lecz jest do niczego i dla nikogo całkiem
słomiana piosenka w zapustnej krainie,
a po niej rym się wsącza skradziony przykładnie:
co nie przeminęło, nie mija, nie minie. 

 ----------------------------------

środa, 18 listopada 2015

Co nas nie zabije, to nas ułaskawi



Tym razem bez obrazka, bo nie znajduję dobrego komentarza do ostatnich ułaskawień.
Jeden z nowszych, sprzed kilku miesięcy.


Gaude mater


nie pytaj mnie za co jestem gotów umrzeć
spytaj raczej za co jestem gotów żyć
bo przecież są dwie ciemności
a każda ważniejsza i głośniejsza od siebie samej

mieszkanie w ciemnym ogniu ma swoje zalety
bo mogę stanąć obok i nie bywać z wami
na samotnym swoim w przycichłym pokoju
w granicach upadłego miasta gdzieś hen na mazowszu

od kiedy odciąłem kablówkę wymieniłem okna
rozróżniam coraz więcej odmian tego mroku
który spowija matczyznę tak jak dym pasiekę
tuż przed rabunkiem uli nim odejdą pszczoły

nie pytaj mnie bo odpowiedź może cię obrazić

wtorek, 10 listopada 2015

A dzieci jak zwierzęta krzyczą nieśmiertelnie

Znów pokonkursowo jeden z nowszych







Allahu Akbar


A dzieci jak zwierzęta krzyczą nieśmiertelnie,
zdzierają boskie gardła, te jedwabne krtanie
by już za chwilę wiedzieć to na pewno,
to jedno, że zakopią i dzieci ich dzieci.
Anna Piwkowska Zakopią nas, zakopią, proch rozsypią


jak wysadzić niemowlę zanim się zakrzyczy
tak na śmierć nieprzytomnie dla cudzej rozrywki
niby bomba pułapka na świat przywabiona
przez nierozsądek matki i nagłe zderzenia
wprost na spotkanie z bogiem o tysiącu twarzy
który nas zakopuje na skraju pustyni
usypanej z milionów literowych ziaren
samych niedobrych nowin wprost z czary goryczy
nawet jeśli od smaku cierpną suche usta
nie mogąc nawet szepnąć zabierz ojcze  zabierz
bo przecież nikt nie słucha kiedy płacz się zmienia
w zagłuszany wybuchem lub wystrzałem skowyt

jedno jest nieśmiertelne strach w dziecięcym oku
bezrozumny w obliczu próby generalnej
mass mordu lub innego rodzaju endlösung
więc nic z nas nie zostanie po tym ramadanie
najwyżej garść odpadków zmiecionych pod dywan

czwartek, 29 października 2015

Someday I hope to find you

Dla odmiany znów jeden z nowszych



Dziecinada


kiepsko się sypia, śni się niewyraźnie,
nie wiedzieć czemu tęskni nierozsądnie,
choć to dziecinne (przecież wczoraj właśnie
tak powiedziałaś), więc znów jestem chłopcem  

i w ręku ściskam przybrudzony sznurek,
(na jego końcu szarpie się latawiec,
jak rozwścieczony zimnym wiatrem kundel)
a niebo sunie poza własną krawędź

nie zabierając żadnych pasażerów,
bo jest donikąd i purenonsensownie
pobłękitniałe od brzegu do brzegu,
dwa razy dziennie bawi się w dwa ognie

z jedynym słońcem, taka zaś wyłączność
jest zbyt jaskrawa i wpada w przesadę
całkiem dziecinną, mocno niewygodną.       
niedobrze śni się, sypia niedokładnie.

--------------------------------------




-------------

Simon Dupree & The Big Sound
Kites

I will fly a yellow paper sun in your sky
When the wind is high, when the wind is high
I will float a silken silver moon near your window
If your night is dark, if your night is dark

In letters of gold on a snow white kite 
I will write "I love you"
And send it soaring high above you 
For all to read

I will scatter rice paper stars in your heaven
If there are no stars, if there are no stars
All of these and seven wonders more will I find
When the wind is high, when the wind is high

In letters of gold on a snow white kite 
I will write "I love you"
And send it soaring high above you 
For all to read

poniedziałek, 26 października 2015

Kraina ostów - wiersz dla skacowanych powyborczo



 Jeden z nowszych (dla odmiany).


















Kraina ostów [Requiem dla Pana Cogito]


Cogito dawno umarł, może nigdy nie żył,
bo w tej ziemi osobnik o mądrym obliczu
nieodmiennie wygląda jak niesmaczny dowcip
lub pawie pióro wpięte w berecik z antenką.

Nigdy nie żył, dlatego lokalni Chińczycy
w swoich klitkach z betonu trzymają się mocno
wszystkiego co najbardziej, najzwyczajniej spsiałe,
wybierając nad wolność krany z ciepłą wodą.

Cogito by nie przeżył ani pół minuty,
w swojskiej krainie ostów: ene due rabe,
gdzie kwestię smaku grzebie łaciński przecinek
wpychany między słowa jak skarpeta w sandał.

Nawet kredowe koło na startym chodniku
to szubieniczna pętla, w której by zawisnął
grając w te same klasy i bezradnie płacząc  
nad śmiercią filozofa przy zgaszonej lampie,
więc nigdy go nie było – z naciskiem na ergo.  

piątek, 23 października 2015

A wedding dress or something white



kolejny, kolejny, kolejny





Pieśń o rymach najprostszych [a a a]

przez T. Nowaka


we śnie otwiera mi się sad
a za nim jesień cała
którą bym łyżką chętnie jadł
prosto z  twojego ciała

a twoje ciało jest jak śnieg
topnieje pośród nocy
ściekając z mroku poprzez biel
prosto w głąb mojej głowy

a tam otwiera mi się sad
i ty otwierasz cała
pełna jesiennie ciepłych barw
prosto ze skórki jabłka

a nie zasłania mi cię nic
nic mi się nie ukrywa
gdy się w ciemności snują sny
proste jak naga trzcina 

otwiera mi się gorzki lęk
że mi stopniejesz cała
zanim cię twardą łyżką zjem
prostą z mojego ciała

i wszystko strasznie proste jest
ciało i rym co kończy pieśń

wtorek, 20 października 2015

A hand-me-down dress from who knows where to all tomorrow's parties



Kolejny zagubiony w czasie wiersz






Pierwsze czytanie z Pawła [zaimię 3]


skóra niech będzie twoim alfabetem
pod moją dłonią zmieści się opowieść
że tu byliśmy do każdego końca
mocno i jasno bez żadnej przenośni
choć ze mnie ślepiec na krawędzi światła

jak opowiedzieć taką małą podróż
po twoim brzuchu w górę aż do sutków
lub w dół do delty kiedy ciemność parzy
się z marzeniami wciąż nie chcąc rozmnożyć
ust ani palców bym mógł czytać więcej

a może droga w miejsce tuż za uchem
dla ust spierzchniętych będzie tą ostatnią
wędrówką z iskrą z damasceńskim żarem
przed szczytowaniem zanim język zbudzi
głoski pierwotne ślady alfabetu  

nim spłyną słowa naszej opowieści

czwartek, 24 września 2015

Just So You Know

 Kolejny remanencik

all it was was something beautiful
when tides and dreams dont seem so tall at all


















Największy, chłodny sklep [superlativus]


Larkinowi


przed burzą niebo dymi poparzone czernią
a ja się wtedy boję że już nie poczuję 
niczego oprócz chłodu w wypasionym sklepie
z pełną klimatyzacją w najlepszej galerii
handlowej w centrum miasta gdzie tłum tak pulsuje
w sobotnie popołudnie jakby koniec świata
miał nadejść z wyprzedaży w dajwersie haemie
lub innej tajemniczej marce odzieżowej 
z tysiąca jednej nocy z milionem drobiazgów 
tuż obok kawy lodów do taktu muzaka
gdy w górze dymi niebo i pnie się nad dachem
spłaszczonym od popytu w mariażu z podażą
a ja się ciągle boję że zaginę w chłodzie
i już mnie nie odszukasz zabiorą mnie schody
niebezpiecznie ruchome przebiegłe granice  
pomiędzy naszym życiem i tym co je kończy
wtedy nagle przystaję bo śmierć z wyprzedaży
przywodzi na myśl szorstki powszedni materiał


-----------------

poniedziałek, 21 września 2015

The number of the beast? 777

Kolejny zapóźniony, zapomniany, zaczekany wiersz.



Syndrom sztokholmski [z krótszego]


oto cis, oto łaska nawiedzenia duszy
– domu bez drzwi i okien, a księżyc, jak drzazga,
utkwił, wbity pomiędzy wygięte gałęzie,
i coś się sączy ponad dachami miasteczka
przy szosie ekspresowej z nadmiarem siódemek,
a przecież to na szczęście, dobry znak i omen.

powyżej cisu  niebo i zachłanna wieczność
– w niej szeroko zamknięte, gorejące oko
z odklejoną siatkówką, co schwytała grzechy
rzekome i prawdziwe, gdyż musi utrzymać
sztokholmskich niewolników w dzbanie zbyt pojemnym,
by z dna mogli dosięgnąć do zbawczego brzegu,

zanim ich nie przybiją rachunki sumienia,
do powszedniego krzyża – jedno ramię śmierci,
a drugie ramię seksu, reszta się przyklei
samą wiarą w nadejście jakichś lepszych czasów,
kiedy na numer konta, podany w rubryce,
wpłynie choć mały procent z rozliczeniem rocznym.
  
jest jedna najpewniejsza droga ocalenia:
zamknąć drzwi, kupić bilet i nigdy nie wracać,
nawet dobrą pamięcią, bo tu na rogatkach
diabeł otwiera wrota smutnego miasteczka
z nadzieją, że przyjedziesz mocować się z bogiem,
który codziennie wlewa między uda matek

kielich pełen goryczy.

czwartek, 3 września 2015

So what difference does it make?


Kolejny sprzed roku. Remanencik. W tym tempie do aktualnych dojdę za jakieś dwa lata. Po miesiącu niechęci do publikowania czegokolwiek.





Trawa

za dużo gadam i głównie do siebie
o rzeczach, które wcale nie obchodzą
ciebie i reszty ocalałych ludzi,
a wokół lipiec w nieprzyjaznym ogniu,
tuż za nim sierpień i miasto się zburzy,
jak brudna piana bita po próżnicy.

gadam do siebie już tylko po cichu,
brzęczę gdzieś w głowie, klatce bez pamięci,
pustej, bo przecież nie ma o czym mówić
w lipcowy weekend i nie ma do kogo,
gdy noc się wędzi w lepkim letnim dymie
bez słowa skargi, czekając na chłody.

masz przecież rację – jestem tym, czym gadam
i o czym gadam, reszta jest dodatkiem,
a język tylko znakiem przestankowym,
zastygłym śladem pradawnej erupcji
pośrodku miasta, martwego kredensu
pełnego nagle umilkłych słoików.

 ------------------
 

wtorek, 11 sierpnia 2015

We don't read and write poetry because it's cute. We read and write poetry because we are members of the human race.



Niewiarygodne, ale to już rok od śmierci Robina W. Powtarzam  więc ten wiersz.




Requiem dla Robina W. [kosmitą byłeś między nami]

I think you should be serious about what you do because this is it.
This is the only life you've got
Philip Seymour Hoffman

 
Śmiertelnie śmieszne filmy o poważnych sprawach
- to się musiało skończyć niewesoło, Robin.
I po co to zrobiłeś? Teraz  będą mówić,
że stchórzyłeś przed życiem, uciekając w miejsce,
gdzie nikt normalny nie chce trafić przed swym czasem.

Lecz jaki czas jest dobry, kiedy spędzasz życie   
na zabawianiu innych? Potem wciąż brakuje
pogody dla nas samych przy zgaszonym świetle
na pustym planie filmu „Życie jako skutek
niewybrednych dowcipów przenoszonych płciowo”.

Czy można lepiej przerwać taki senny stand-up?
Bezboleśniej i czulej? Przecież brak powietrza
nie może ograniczać nieodzownych kroków,
a stetryczały smutek spali nasze żarty,
podpowiadając widzom puenty – aż do tej ostatniej.

Zbyt dobrze cię rozumiem. Mieszkam w takim kraju,
gdzie na ołtarze pchają tromtadracki patos,
oraz ponurą dumę z własnego cierpienia
za grzechy świata tego, więc dopóki mogę,   
wchodzę na blat i milczę – żegnam się z Wietnamem

poniedziałek, 27 lipca 2015

A ci, co nieśli gwoździe, spóźnili się trochę

Jeden facet umieścił w internecie wiersz, który miał niby być nawiązaniem do tego wiersza, a ja przy okazji przypomniałem sobie, jak ten wiersz lubię. :)






A ci, co nieśli gwoździe, spóźnili się trochę

I
A ci, co nieśli gwoździe, spóźnili się trochę.
Tłum zgęstniał napowietrznie, straże dzielą ścieżki,
spychając ciała gapiów przesiąknięte potem
(patrz: zaraz tutaj przyjdzie, potem będą nieśli

stipes, bo dla skazańca jest trochę przyciężki),
przekupnie przekrzykują gwar „tu słodkie figi,
winogrona, daktyle, siekane orzeszki”
obok znowu dzieciarnia raźno kręci frygi,

podpłomyki się pieką, palenisko dymi,
kot przemyka w cień chłodny posuwistym krokiem,
skwar, handlarz drobiu pluje pestką z dyni
w koguta, który w klatce dopadł właśnie kwokę

(„jajek z tego nie będzie, nie na harce pora”),
w słońcu mętnieją łuski ryb prosto z jeziora.

II
W słońcu mętnieją łuski ryb prosto z jeziora,
karpie, wyborne sumy i świeżutkie brzany,
szarpie ostro postronkiem wychudzona koza
– „weź to bydlę, bo zaraz przewróci stragany”

krzyczy handlarz, za chwilę lecą z trzaskiem dzbany
i kosze pełne ozdób, tkanin zwiewnych bele,
rzemyki od sandałów i perskie dywany
– towar za tysiąc szekli na ziemi się ściele,

już złapali za kije, krew się w żyłach grzeje
krzyk w gardłach rośnie dźwiękiem lekko przykurzonym,
padły pierwsze przekleństwa, rzucono kamienie,
gdy miedzianym jękiem wszystko przytłoczyły trąby.

Tłum na kordon napiera, trzeszczą w ścisku żebra
skazaniec wraz z asystą w podróż się wybiera.

III
Skazaniec wraz z asystą w podróż się wybiera
(czy jest chociaż przystojny, powiedz, czy go widzisz
– ciekawska z tyłu tłumu głośno się wydziera),
wszyscy chcą bliżej, tłoczniej, nikt już się nie wstydzi,

pchają, jęczą i suną, jakby wzięci w tryby
zapachu krwi, amoku, niewzruszony wcale
odbija ludzką falę straży kordon sztywny,
konwój w ostatnią drogę przesuwa się dalej.

Już ci o słabszych łokciach gdzieś z tyłu zostali,
złodzieje umykają, niosąc pełne mieszki
w zupełnym rozgardiaszu sprawnie urzezane,
pobity handlarz zbiera z ziemi garnków resztki

(zgięty za brzuch się trzyma, zanosząc się szlochem).
A ci, co nieśli gwoździe, spóźnili się trochę.

środa, 22 lipca 2015

I'm more like a silver bullet and I'm like a gun, not easy to hold

Zaległy (od ładnych paru miesięcy).




Psalm salemowy


dziś po mnie przyszło miasto, konieczne jak sporysz,
i w sziszy bóg się bujał zaczepiony w kłębie
konia, co nagle przykląkł do błogosławieństwa
zanim włożą mu w chrapy dym z cedrowych igieł.

mówiłaś mi­ – nie wychodź, w górze wiedzą lepiej,
czy jest pisane dymić, czy też tylko błysnąć
na pierwszym skrzyżowaniu zatłoczonych ulic,
gdzie ruch zmienia się w rzekę i w pętlę powietrze.

a kiedy przyszło miasto, bóg wypełznął z bucha,
zacisnął nam na gardłach swoje starcze szpony
i kazał słuchać dźwięków płynących z przebitych
drogowskazów na rogach zapomnianych ścieżek.

teraz znów zasypiamy – dzieci wielośladów,
celofanowych sklejek i szybkich montaży,
a w sziszy ojciec szemrze, przerasta jak sporysz
skłębione końskie grzywy, gdy mnie błogosławisz.    

---------------------------------

wtorek, 21 lipca 2015

Jestem nieźle pofrazowany - Fraza 1-2/2015


W najnowszym numerze "Frazy" (1-2/2015) 5 moich wierszy - "Ad rem/ad personam", "Niekraj", "Przeżegnanie ", "Zaimię", "Światłowstręt", do tego duża recenzja "Madafakafares" napisana przez Annę Spólną, a słowo dodatkowe o mnie jest nawet przy okazji omówienia ubiegłorocznego Konkursu Poetyckiego im. K.Ratonia.

   
 

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Sobie czyli wiersz na imieniny




Parmenidie [godzina w]

Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz
1 Kor 12

na imię mam paweł. nie mam w sobie wiary,
nie mam w sobie niczego, co by mogło przetrwać
ciut dłużej niż piosenka w komercyjnym radiu
– najwyżej trzy minuty w oparach depresji
i rosyjskiego niżu, kiedy odcień bieli
przypomina szpitalne sprane prześcieradło,
na którym już niejeden przejechał się w niebo
albo w zwyczajny niebyt oklepany w wierszach
przez stada grafomanów, wieszczy i wyznawców.

na imię mam paweł – to kurwa nie imię,
zbyt malutkie u podstaw, by mogło udźwignąć
wiarę w istnienie zbawień, pierworodnych grzechów.
budzę się obok niego codziennie ze wstydem,
że mogłem w jednym łóżku (choć po sakramencie,
po wodzie i po słowie) zalec bez miłości,
nadziei, cicho brzęcząc, bo na głośny skowyt
trzeba przecież zasłużyć, a ja tylko mówię
niewyraźnie, nieśmiało i czuję jak dziecko.

na imię mam imię. to i tak zbyt wiele.
--------------

And the rain will kill us all
And throw ourselves against the wall
But no one else can see
The preservation of the martyr in me

Psychosocial, psychosocial, psychosocial
Psychosocial, psychosocial, psychosocial

wtorek, 23 czerwca 2015

Well it's Father's Day and everybody's wounded

Od dziecka dostałem obrazek.  




Gra występna 


ojciec Alicji był kotem, miał jedynie uśmiech.
znikał najbardziej wtedy, kiedy był potrzebny.
matka utknęła w ciemnym pasażu, karmiąc szczury
i gołębie. żal to tylko gra wstępna – mówiła
– gdy jest szczery. po nim każdy dzień przypomina
pocałunek przed odjazdem w nieznane.

ojciec Alicji był okiem, kropką na końcu lunety.
pod futrem miał las, który zmieniał ludzi
w mięso wtłoczone między strzępy blachy.
matka tańczyła swoje faux pas na brzegu talerza,
grając na tamburynie dla spóźnionych gości.
piosenka wrzała w niej jak liść herbaty.

ojciec Alicji był szczery, lubił krew baranka,
wypijaną chyłkiem w dworcowych zaułkach.
matka znosiła wszystko, nawet kiedy prosił
o ocet i przebicie dłoni. brakowało jej siły,
by odmówić nad nim parę zaklęć, gdy ciało
zdradzało ją z kolejnym przechodniem.

północ nigdy nie ulega łatwo – myśli Alicja
burząc dom z kostek domina – ostrzy nas na zapas.

-----------------------
   

poniedziałek, 22 czerwca 2015

O "Madafakafares" na stronie "Silesiusa"

Recenzja "Madafakafares" na portalu "Silesiusa" plus kilka wierszy.




TU KLIKAJ ! ! !

A tu miejsca w necie, gdzie "Madafakafares" jest dostępny:

http://merlin.pl/Madafakafares_Pawel-Podlipniak/browse/product/1,1652390.html

http://www.gandalf.com.pl/b/madafakafares/

http://www.sklep.poezja-polska.pl/index.php?p390,madafakafares
http://bonito.pl/k-90423565-madafakafares

http://www.ceneo.pl/37504645

http://www.motyleksiazkowe.pl/poezje-poematy/24742-madafakafares-stowywych-poetw-9788362489046.html

http://ksiazki.okazje.info.pl/ksiazka/k/madafakafares.html


i suplement muzyczny, który chodzi za mną nieprzerwanie od tygodnia

Close your eyes 
Look deep in your soul
Step outside yourself a
And let your mind go
Frozen eyes stare deep in your mind as you die

Close your eyes
And forget your name
Step outside yourself
And let your thoughts drain
As you go insane, insane



środa, 3 czerwca 2015

wtorek, 26 maja 2015

Mother's Day






Matka wszystkich moich wojen [szepcze cymbał brzmiący]


gdybym nie poznał ciała tej starej kobiety,
lecz tylko innych kobiet, byłbym potępiony.
gdybym za nią nie poszedł na ostatnią drogę,
musiałbym oddać lustra w bardziej ludzkie ręce.
gdybym nie umiał płakać, przyklejałbym znaczki
na kopertach pełnych patetycznych wierszy,
darmo rozdając wszystkim moje posiadłości.

jestem nią całe życie i nie jestem wcale,
hen od nocy poślubnej do nocy żałobnej.
mam tylko twardą pamięć pełną niepokoju,
która podąża tropem niedzielnych obiadów,
spacerów z psem na molo (zanim grad go zabił).
teraz reszta nie milczy – wciąż słyszę brzęczenie
z cierpkim miedzianym smakiem i nie śpię po nocach.
za dnia mylę twarze jeszcze żywych krewnych.    


poniedziałek, 18 maja 2015

Ian Curtis 18.05 - We saw ourselves now as we never had seen

Niesamowite. W przyszłym roku skończyłby 60 lat.
Wiersz był już, ale rocznicowo powtórzymy. 




Smutnik [dekady] 

Of what is past, or passing, or to come
W.B.Yeats Sailing to Byzantium

dla I.Curtisa

Zanim się zapomina martwy pies w ogrodzie
i młodzi idą wolno do wtóru muzyki,
niosąc na barkach brzemię – puste szklane czółno,
którym upływa ciało nad ciemnym dnem rzeki
jak spopielony papier prosto w jasną noc.

I pętla się zaciska nad krzesłem, a w pętli 
zawisa haust powietrza przed ostatnim lotem
– za nim już tylko przestrzeń przystrojona w pióra,
odpustowa nagroda dla wierzących w bajki
o tym, że ludzkie ciało się przemienia w czas.

A on się nie upłynnia, choć upływa w żyłach
i sam się zapomina, zaciskając węzeł
na sznurze wyplecionym w kraju dla nikogo,
lecz martwy pies w ogrodzie będzie obszczekiwać
kolejnych młodych głupców w rytmie gdzieś ty był.

poniedziałek, 11 maja 2015

Would you lie with me and just forget the world?

Kolejny zaległy sobie.


Niewysokie okna


okna są niewysokie, lekko zbłękitniałe,
za nimi kipi przestrzeń i blask, co opada,
prosto na nasze łóżko, kiedy się kochamy
próbując zedrzeć z siebie wszystkie puste lata. 

o jeździe na bezdechu nie śniliśmy wcale
te trzydzieści lat temu, o szczęściu bez końca,
teraz bóg, grzech czy piekło, to kiepskie slogany,
jakie każdy ksiądz miele, by wiernych przekonać

do konieczności życia w nudzie czy bojaźni
zamiast poszukiwania lepszych miejsc na ziemi,
lub nagim, słonym ciele, lecz słowa nieważne
i gesty odstawione na bok w zapomnieniu,

czułym zapamiętaniu - ono razem z nami   
odbija się niewyraźnie w niewysokich oknach,
jak parafraza frazy z wiersza z dzieciakami:      
nic, które nigdzie jest – i aż do  końca.

------------------------------------------

We'll do it all
Everything
On our own

We don't need
Anything
Or anyone

If I lay here
If I just lay here
Would you lie with me
And just forget the world?

I don't quite know
How to say
How I feel

Those three words
Are said too much
They're not enough

If I lay here
If I just lay here
Would you lie with me
And just forget the world?

Forget what we're told
Before we get too old
Show me a garden
That's bursting into life

Let's waste time
Chasing cars
Around our heads

I need your grace
To remind me
To find my own

If I lay here
If I just lay here
Would you lie with me
And just forget the world?

Forget what we're told
Before we get too old
Show me a garden
That's bursting into life

All that I am
All that I ever was
Is here in your perfect eyes
They're all I can see

I don't know where
Confused about how as well
Just know that these things
Will never change for us at all

If I lay here
If I just lay here
Would you lie with me
And just forget the world?
------------------------------------------

wtorek, 5 maja 2015

Feeling like a freak on a leash. Feeling like I have no release

I znów remanent. Zagubił się rok temu. 




Mruczanka Pana Bleaney’a 2


He warranted no better, I don’t know
Philip Larkin Mr Bleaney



Dość pchania waty w uszy, by uciszyć jazgot
psów albo głupich ludzi, których nienawidzisz,
już za samo istnienie, nim otworzą usta
pełne wszelkiego śmiecia. Leżąc na tym łóżku,

możesz szeptać litanię: oto jest królestwo,
zapadam się w nie cały, jak Hiob albo Łazarz,
Pan moim pielęgniarzem, pasterzem, pręgierzem,
prozakiem, stertą złomu, niewysłanym listem.

Możesz też w długim płaszczu pognać poprzez pola
udając drapieżnika, co ściga ofiarę
lecz dobrze wiesz, że biegniesz w trop za własnym cieniem
lub odbiciem w kałużach zbrązowiałej wody.

I takie właśnie lustro będzie najwłaściwsze
pośród królestwa królestw, a cała nienawiść
to zaledwie namiastka doroślejszych uczuć,
wata wepchnięta w uszy, by zagłuszyć jazgot

kundla, co szarpie łańcuch w klatce z twoich żeber. 


poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Even the greatest stars find their face in the looking glass

I znów zaległy sprzed prawie roku.













Zaśniedziałe lustra


Lustra tracą powierzchnię, bo nie muszą widzieć,
tylko oddają spojrzenia. To, co najważniejsze,
jest wraz ze mną od dawna po zepsutej stronie,
ale ty wiesz najlepiej i patrzysz dogłębniej.

Jestem kłamstwem i duchem z innej opowieści,
jakiej by nie wymyślił nawet Szekspir w nocy
w samym środku lata, więc nie śnię o tobie,
bo sam jestem koszmarem i nie dam się przełknąć

zbyt łatwo i zwyczajnie, a kiedy rozmawiam
ze sobą, oglądając kolejny odcinek serialu
opowieści nie warte nawet grosza, gniję
pod płaszczykiem patyny całkiem bezboleśnie,

ale ty wiesz najlepiej i patrzysz dogłębniej.

-----------------------------

piątek, 17 kwietnia 2015

Topnieje. Nieba widać więcej niż zazwyczaj

remanencik z ubiegłego roku



Jedna duża litera [a tu, a tam]


To, że jesteśmy razem, jest częścią porządku –
jak rytm drzew na poboczach, regularność ulic
Jacek Dehnel Odwilż



to, że jesteśmy razem? w tym nie ma porządku,
żadnych regularności oraz złotych środków.
dwa atomy na atom? zbyt proste wiązanie,
które tłucze o brzegi, wydłubując kamień
z plaży matematyków na odległej wyspie
pod słońcem w pythagorion (w głębi drobne rybki
przemkną między palcami). skóra pobielała
od słonego nalotu przy jeździe na falach
twardszych od ulic w miastach uczepionych skały
jak leniwce gałęzi, a tam zasiedziani
potomkowie hellenów pielęgnują bycie
hellenami przy kubku zgrabnie niedopitej
kawy, mijając życie z każdym siga, siga,
a tu przeciągły upał, który nas nie zbliża
do zrozumienia razem, więc piję pospiesznie
z kubka pitagorasa – do ostatniej kreski.

-----------------

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

I know nobody knows where it comes and where it goes




Sponsorowany przez małe litery


nocą się nie rozmawia, nocą śni się tylko
o nierozważnych sprawach, na które zabrakło
czasu za dnia i teraz  panoszą się w głowach,
a mrok, jak wielki walec, wbija je w poduszki,
wprost dymiące od strachu, że skończymy w łóżkach.

za dnia się nie śni wcale ani nie rozmawia,
bo mówimy zbyt głośno (i naraz), więc słowa
gniją sobie po kątach, a z nimi znaczenia
podkładane ukradkiem niby kiepski dubbing
w niemieckim filmie porno z teresą orlovsky.

dialog bierze się w usta, niekoniecznie w nocy,
może w samo południe, kiedy ucho czuwa
(wewnętrznie nastroszona, czujna surykatka),
a potem wpycha w głowę, głęboko pod siebie,
by kiełkowało mocniej, zanim się rozsieje.

najlepiej niesie szeptem zamiast przekrzykiwań,
bez rymu, bez powodu, najczulej zapada
pomiędzy wargi, uda, a najbardziej leżąc
w leniwie ciepłym świetle bok w bok i bezsennnie
- jeśli zapomnę o tym, to mówi mi: alzheimer.

----------------------------------------------------------------