Psalm salemowy
dziś po mnie przyszło miasto, konieczne jak sporysz,
i w sziszy bóg się bujał zaczepiony w kłębie
konia, co nagle przykląkł do błogosławieństwa
zanim włożą mu w chrapy dym z cedrowych igieł.
mówiłaś mi – nie wychodź, w górze wiedzą lepiej,
czy jest pisane dymić, czy też tylko błysnąć
na pierwszym skrzyżowaniu zatłoczonych ulic,
gdzie ruch zmienia się w rzekę i w pętlę powietrze.
a kiedy przyszło miasto, bóg wypełznął z bucha,
zacisnął nam na gardłach swoje starcze szpony
i kazał słuchać dźwięków płynących z przebitych
drogowskazów na rogach zapomnianych ścieżek.
teraz znów zasypiamy – dzieci wielośladów,
celofanowych sklejek i szybkich montaży,
a w sziszy ojciec szemrze, przerasta jak sporysz
skłębione końskie grzywy, gdy mnie błogosławisz.
---------------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz