Z tym krajem łączy mnie już tylko grawitacja

Κομνηνός Κασταμόνου

Ἰδοὺ ὁ ἄνθρωπος


Tomiki Aubade Triste i Karmageddon dostępne w księgarniach:
"Sonet", Żeromskiego 27, Radom
"Księgarnia Literacka im Witolda Gombrowicza", Żeromskiego 83, Radom
"Tarabuk" ul. Browarna 6,Warszawa
"Czuły Barbarzyńca", ul. Dobra 31, Warszawa
także internetowo


http://sklep.danmar.waw.pl/?4,karmageddon-pawel-podlipniak

http://ksiegarniagombrowicza.osdw.pl/


środa, 30 października 2013

Wszyscy się o mało nie posrali...

Wszyscy się o mało nie posrali...
W mediach raban i labidzenie, bo umarł  Tadeusz Mazowiecki. A mnie to wisi, dla mnie to żadna strata. Podobnie jak nie obchodzi mnie, który kolejny polityk odejdzie w mniejszym lub większym niespokoju.
Oni wszyscy są mierzwą, brudną pianą na mojej rzeczywistości. Niech będzie, że jestem złym człowiekiem :). Fula mi to.

Tymczasem tuż obok odszedł jeden z wielkich - Lou Reed. Jego zniknięcie jest dla mnie stratą, podobnie jak zniknięcie Joey'a Ramone, Joe Strummera, Jamesa Gandolfiniego. I jeszcze kilku innych.
Mazowieccy tego świata nic mi nie dali, ale Velveci czy "Songs for Drella" tak.
Więc żegnam Lou wierszem. Mazowieckim politykom mówię: spadajcie w spokoju. Po was żałoby nie będę nosił.
Niżej zdjęcie Trójcy Nieświętej. Jeszcze w komplecie.


    


Najdziksze strony [o nas-nas]


hey babe, take a walk on the wild side
And the coloured girls go, doo doo doo
Lou Reed Walk On The Wilde Side


Lou Reedowi

najbardziej nas nienawidzą powszedni bogowie,
których mamy wszczepionych już od urodzenia,
lecz ponoć jest tak łatwo pokochać ułomnych,
jak psy zaczipowane przez zapobiegliwe
władze miast powiatowych z wysokim wskaźnikiem
bezrobocia i innych strukturalnych bzdetów.

spacerujemy  razem po najdzikszej stronie
i nic nas nie obchodzi na czym jadą goście.
może brązowy cukier z miedzianej łyżeczki
albo inny probiotyk napędza ich stany
zjednoczone nie bardziej aniżeli niebo
z głową czarnej dziewczyny przy małym doo doo doo.

teraz w kwestii wszczepienia: mój słodki czajniczku
zawieszony w kosmosie na stałej orbicie,
jeśli trafiasz do księgi, to przygodny cytat 
wywołuje nienawiść, więc wciągajmy resztki
sangrii w śródmiejskim parku, a  sam bertrand russel     
podrapie nas po grzbietach przy szybkim doo doo doo    

- powszednim i zwyczajnym niby boskie ciało.

------------------------------------
Uwielbiam ten anglosaski rodzaj poczucia humoru u Lou:

Candy came from out on the island,
In the backroom she was everybody's darling,
But she never lost her head
Even when she was given head



wtorek, 29 października 2013

I am the man from the planet Marzipan

Kolejny wiersz "uwolniony" pokonkursowo. Ty razem przez Ernesta Brylla :).





-ajka


Król i królowa, nadzy, nie przy stole,
a jej gronostaj łysy jak jasna polana,
a jego berło miękkie niby zgasła kość.

Poodkładali na bok sporne terytoria
i poszli do pościeli wyławiać narybek,
i dotarli gładko na skraj nocnych koszul.

Król i królowa, zmarzli, nie przy winie,
a jej się marzy łóżko ciepłe jak Maroko,
a jemu śnią się grzechy pełne młodych ciał.   

Poukładani, cisi, na osobnych brzegach,
bez wspólnych czułych pragnień, zapatrzeni w lata
bezczelne, leniwe, pełne gier i kłamstw.    


Tak umieramy z wolna, gdy kończy się bajka
i  morał nas dopada tuż za okładkami. 



wtorek, 22 października 2013

I don't know just where I'm going but I'm gonna try for the kingdom, if I can



Oremus


o panny galerianki, o błogosławione,
które posiądą ziemię wraz z całym bogactwem
usług wpisanych w pakiet sieci komórkowych,
i będą lizać rany po ostatnich ucztach,
a cień będzie im  świecić jak cynowa misa.

o panny galerianki, o panny łaskawe,
co połykają noce nabrzmiałe od chęci
lub choćby wyobrażeń na temat znaczenia
usług wpisanych w pakiet sieci komórkowych,
bo z nimi jest bogactwo i mosiądz w bilonie.  

o panny galerianki, o ptaki na drutach
ciągnące wprost z pakietu sieci komórkowych
- niech nie odwraca twarzy władca dobrych taryf,
szybkiego wybierania i łatwych numerów,
kiedy panny uklękną do nowej modlitwy

za wszystkie grzechy świata, niedomyte winy.  



poniedziałek, 21 października 2013

Hey you, standing in the aisles with itchy feet and fading smiles




Tren XVII i pół



Pańska ręka mię dotknęła,
Wszytkę mi radość odjęła
Jan Kochanowski Tren XVII


Pan dotknął mnie swą ręką, odbierając radość.
Osobno odszedł ojciec i samotnie matka.
Jestem jak pusty peron rozjaśniany słabo
przez kilka brudnych lampek w tandetnych oprawach.

Skąd ten mrok się wylewa, czemu go nabieram
więcej z każdym oddechem i czemu tak łatwo
światło oddaje pole, a cała energia
uchodzi bezpowrotnie, opuszczając ciało?

Jeśli to Pańska ręka, dlaczego tak ciężka
i mało sprawiedliwa? Przecież nie chcę więcej
niż potrafię pomieścić w dziurawych kieszeniach
albo może udźwignąć ogrzane powietrze.

A może sprawiedliwość tylko nieco ślepa,
bo zestarzał się Pasterz i kij, który trzyma,
to jedyny argument, więc na moich plecach
używa go do woli, ucząc dyscypliny.

Jeżeli Pan mnie dotknął, odbierając radość,
mianował nowym Hiobem, to nie chcę się zbudzić
wcale ze snu wiecznego, bo może zbyt mało
wie o tym, jak samotny jest bez bliskich smutek. 




piątek, 18 października 2013

Gravity. No escaping gravity. Gravity. No escaping... not for free





SWAK [List prokonsula 2]


Grawitacja wciąż słabnie. W tym kraju mnie trzyma
jedynie stos rachunków – za światło, gaz, wodę.
Głuchnę za każdym razem, gdy otwieram uszy,
ślepnę, kiedy niebacznie włączę telewizor.
Przechodząc obok księgarń widzę tylko rzezie,
katastrofy lotnicze i twarze rejtanków,
co z gównem na ustach wykrzykują imię swej ziemi ojczystej.
Owa preambuła wiary, nadziei, miłości napełnia mnie obrzydzeniem
przy stojakach w saloniku prasowym.
Tam królują stada małychmadzi z matkami
tuż obok noworodków utopionych w bagnach. 

Kto pisze się nie zabija
– tak twierdził w wierszu jakiś idiota.
Nie miał krztyny racji.
Śmierć jest odtrutką na niesmak tej ziemi,
której oblicze oszpecone trądem,
i nie przyniesie ulgi czuły pocałunek
w płytę lotniska po wylądowaniu.      

Tacyt już nie pomaga. Tacyt liczy gwiazdy,
a może go nie było i ten cały podział,
złota harmonia jest tylko milczeniem
w chwilach, gdy brak grawitacji
skłania do odlotu.


--------------------------
Skojarzyło się jakoś z tym 

Coming up beyond belief 
On this coronary thief 
More than just a leitmotif 
More chaotic, no relief 
I'll describe the way I feel 
Weeping wounds that never heal 
Can the savior be for real 
Or are you just my seventh seal? 

No hesitation, no delay 
You come on just like special K 
Just like I swallowed half my stash 
I never ever want to crash 
No hesitation, no delay 
You come on just like special K 
Now you're back with dope demand 
I'm on sinking sand 
Gravity 
No escaping gravity 
Gravity 
No escaping... not for free 
I fall down... hit the ground 
Make a heavy sound 



czwartek, 17 października 2013

Breathe underwater, I'm comin' up for air!




Odkrywka [Podwodna Ameryka]

Czy nie zechciałby pan mnie odkryć?
cytat z gazety netowej

  
boisz się, że zostaniesz ponownie odkryta
- podwodna ameryko. ostatni wzwód słońca
nad  twoim nagim ciałem będzie się szamotał
niby para kochanków w toalecie pubu
do rytmu taniej muzy. żar rozjarzy okna,
a potem nagle zmięknie i przestanie wzbudzać
jakąkolwiek namiętność, gdy skończy się lato.

przyjdzie jesień, wywróci kieszenie larkinom,
trzeźwośpiącym w kapliczkach, i gromko obwieści
nadejście nowej ery, w której każdy kolumb
dostanie karawelę, a zanim wyruszę 
odkrywać cię po zmierzchu, na kuchennym stole
zostawię astrolabium i kilka wskazówek 
dotyczących powrotu do codziennej ziemi.

jesteś jak zawrót głowy, bo kto rano wstaje,
by znowu cię odkrywać, kręci się przeciwnie 
do kierunku obrotu całej reszty świata.
drażniące przyjemności, które mi podsuwasz
pod niecierpliwe dłonie, są jak czuły balast
- lekki i tymczasowy, więc opróżniam płuca,

nie czując wcale lęku, gdy idę pod wodę.  




czwartek, 10 października 2013

Lithium, Prozac. When's it gonna end?

Tak jak wczoraj - nadrabiam wielomiesięczne zaległości w publikowaniu wierszy.

Lithium, Prozac. When's it gonna end?
Anthony 'Tony' Soprano Sr. 


It wasn't like it was friggin' Cobain! It was just a little suicidal gesture, that's all.
Anthony 'Tony' Soprano Sr.






Wiersz dla Tony’ego Soprano


Jamesowi Gandolfiniemu


kaczki z basenu dawno odchowały młode,
depresja się podkrada, by dopaść nas rankiem
i nie ma po co wstawać z łóżka albo z martwych.

jesteśmy tylko czasem, a czas nie chce służyć
i nie chce wcale wstawać z łóżka albo z martwych.
jego wewnętrzną pustkę napędzają błyski
niskiego słońca w tafli chlorowanej wody.

jeżeli po niej pójdziesz, nowina się wzniesie
aż po ostatni sezon, w betonowym dżersi,
że jest gdzieś  takie miejsce z rezerwacją dla nas

- lato, na które braknie ludzkiej wyobraźni. 

środa, 9 października 2013

In a Manner of speaking I just want to say




Matka wszystkich moich wojen [szepcze cymbał brzmiący]



gdybym nie poznał ciała tej starej kobiety,
lecz tylko innych kobiet, byłbym potępiony.
gdybym za nią nie poszedł na ostatnią drogę,
musiałbym oddać lustra w bardziej ludzkie ręce.
gdybym nie umiał płakać, przyklejałbym znaczki
na kopertach pełnych patetycznych wierszy,
darmo rozdając wszystkim moje posiadłości.

jestem nią całe życie i nie jestem wcale,
hen od nocy poślubnej do nocy żałobnej.
mam tylko twardą pamięć pełną niepokoju,
która podąża tropem niedzielnych obiadów,
spacerów z psem na molo (zanim grad go zabił).
teraz reszta nie milczy – wciąż słyszę brzęczenie
z cierpkim miedzianym smakiem i nie śpię po nocach.

za dnia mylę twarze jeszcze żywych krewnych.


--------------------------------------------------------


Skojarzyło mi się z piosenką Tuxedomoon.

In a Manner of speaking
I just want to say
That I could never forget the way
You told me everything
By saying nothing

In a manner of speaking
I don't understand
How love in silence becomes reprimand
But the way that i feel about you
Is beyond words

O give me the words
Give me the words
That tell me nothing
O give me the words
Give me the words
That tell me everything

In a manner of speaking
Semantics won't do
In this life that we live we live we only make do
And the way that we feel
Might have to be sacrified

So in a manner of speaking
I just want to say
That just like you I should find a way
To tell you everything
By saying nothing.

O give me the words
Give me the words
That tell me nothing
O give me the words
Give me the words
Give me the words


wtorek, 8 października 2013

If I were called in to construct a religion - I should make use of water

Sezon konkursów poetyckich kończy się i wiersze powoli "zjeżdżają na bazę". Wczoraj pierwszy, a dziś kolejny. Reszta w miarę rozstrzygnięć.  





Nad rzekami [psalm niedorzeczny]



Rozlałem dzisiaj wodę. Krzyczała jak ogień,
bo miała wypisane na skórze imiona,
których używasz wtedy, kiedy jesteś ze mną,
kiedy żegnamy czule krew, ciało i rozum.

Rozsypałem garść soli z martwego jeziora,
by przynieść pecha pechom i odczynić urok,
którym cię obdarzyła matka wszystkich genów
na moje pokuszenie po drodze do nocy.

Rozdeptałem opłatek, chleb rzuciłem w błoto,
by słowo się nie stało, osaczył je patos,
który nie daje nabrać dystansu do chwili
najbardziej niedorzecznej, najmniej niepotrzebnej.

Podobno ci, co proszą, w końcu otrzymają,
jeśli więc choć na chwilę zapomnę o tobie,
niech język trwale przyschnie mi do podniebienia  
nim rozkrzyczaną wodę uspokoi ogień.


---------------------------------------------------------------------------

I tak mi się skojarzyło jakoś

Hey little girl is your daddy home.
Did he go away and leave you all alone.
I got a bad desire.
I'm on fire.

Tell me now baby is he good to you
Can he do to you the things that I do
I can take you higher
I'm on fire

Sometimes it's like someone took a knife baby
Edgy and dull and cut a six-inch valley
Through the middle of my skull

At night I wake up with the sheets soaking wet
And a freight train running through the
Middle of my head
Only you can cool my desire
I'm on fire
------------------------------------------

poniedziałek, 7 października 2013

Sprzeczne fragmenty mówią o tym, że się umiera, kiedy przestaje się pragnąć

pokonkursowo



Kaliban Drugi [hiperkataleksa]



byliśmy nadzy gdy przybiegły wilki
i świt się sączył pomiędzy zaspami
wśród nocnej ciszy na śnieżnym obrusie
jak reńskie wino z upadłej butelki
którą przewrócił niewymowny pośpiech 
zderzenie planet po sierocych torach
i połączenie pięknej z głodną bestią we mnie

blat był nam łóżkiem i na nim cię zjadłem
na nim wypiłem zanim zdarłaś skórę
z mojego grzbietu zostawiając w zamian 
bezwstyd i czułość pomiędzy udami
a w górze oddech rozpięty do krzyku
przez c najwyższe niby grot katedry
co mocniej przybił bestię do zgłodniałej pięknej 

i świt się sączył i ranek się zaspał
pomiędzy bielą czerwieniała wina
że tyle trzeba ostatnich wieczerzy
by zderzyć ciała niebieskawe w blasku
wysokich okien za którymi czuwa
dyskretna ciemność i czule umieści

spragnioną piękna bestię u stóp sytej pięknej 

czwartek, 3 października 2013

October's rust bisecting black storm clouds

Dziś zestaw jesienny z kilku lat , a na koniec piękna jesienna piosenka.




Odlot córek. Cynamon


Tak. Ptasia perspektywa narasta jesiennie,
w lotną perzynę pierza obracając wszystko.
Jako zbędny rekwizyt lata zostawi nam  
skrawki brązowej skóry, twoje drobne stopy
w paski - od tych sandałów przywiezionych z Grecji
(Korynt? Korfu? Kawala?). Negatyw tamtego
słońca - i tyle. Chłodne ranki, świerszcze, rosa.

Schnie jeszcze wszystko. Sierpień wchodzi gładko
w ogień, w łodygi rabarbaru, knedle ze śliwkami.
Potem ucieka między szklane słoje pełne
ogórków. Moje włosy  znowu pojaśniały
cynamonowo - mówisz. Kasja - odpowiadam.
Prawie jak ulubione imię, smak i zapach
ryżu z jabłkami, cisza. Możesz już szkicować

węglem i kredą. Stoję obok, a żurawie
zbierają się leniwie na kartce brystolu.



Dym i jabłka


W powietrzu już czuję dym
(jezu jak uwielbiam ten zapach)
jeszcze wszystko będzie zielone
przez chwilę, potem
przejrzę się w pękających kasztanach
i te chmury na moją głowę
niżej strach suchy, owadzi
że nie doczekam lata
I to wszystko takie nie wprost
powolna śmierć traw i wrzos
mnie mniej o ćwierć
coś mocnego na sen
przed skokiem
do skrzynki jabłek winnych
może bardziej trochę
niż ja i wszyscy inni


Według  Chagalla


Koza skacze przez księżyc, gdzieś ponad dachami
na kozim grzbiecie chłopiec, ściska w ręku  precel,
precel jest sam jak księżyc, słabym światłem świeci,
sypie z nieba okruchy -  nocne lęki karmi.

Pełne mleka są piersi sarniookich madonn,
w korowodzie do studni (skwar łoźnieński parzy),
potem każda przeniesie w dzbanie chłodne szalom
zasłuchana w muzykę studziennych żurawi,

co się z łańcucha zrywa, leci nad gontami,
a za muzyką pomkną wronie stada skrzypków,
zakołują, zajęczą, końskim włosiem szybko
szarpną, bez kalafonii, z nerwem nad nerwami.

Łupiny z spadną dźwięków, a wtedy dziewczynka
zbierze je, schowa w koszu między płomieniami
dzikojesiennych liści i w jarzębin kiściach,
w obrazkach kwaskowatą żółcią wyklejanych,

zanim nuty na popiół lisi ogień strawi.  
Cisza drze się cisza, jak pierze z sypanej poduchy,
słychać głos zagniewany – „Menuhiiii, Menuhiiii”,
lecący w stronę skrzypków (gdzieś ponad dachami).

Struny zabrzęczą słodko, klarnet zaklangorzy
i dziewczynka zadrobi do taktu stópkami,
kosz rzuci, potem ruszy w taniec księżycowy
między stosami precli makiem obsypanych.

woda śpi chłodno w wiadrach, lęk się srebrem nadął  
chłopiec marzy o piersiach sarniookich madonn


Mruczanka jesienna [piosenka]


To złoto nie przyniesie nam niczego
nie opłaci ni rachunków codziennych,
biletów na Majorkę, czy do Vegas
przychylności adwokatów i świętych
Mały taki jest jesieni to kaprys,
co niechybnie poszybuje ku ziemi
w brązy będzie się na chłodno przetapiać
nim go słotny spłucze szybko październik

Między kasztanów szorstkie pnie
poszedłbym z tobą w taki dzień
patrzyć jak babie lato w dal
powietrze z dymem ognisk pcha
lecz nie ma cudów i nadziei na cud nie ma
pajęcze nici ulatują jak marzenia

(I nie myśl głupi, że dla niej znaczysz
więcej niż we włosach wiatr)

To życie ma więcej kolców niż kasztan
potem pęka łatwo tak, tak bezbronnie
nie ma dubli, w montażu nie poprawisz
dni jak klatki przemijają ulotne
bez mejkapów, bez kostiumów, dublerów
stańmy nadzy tak, w jesiennej scenerii,
odegrajmy choć raz w życiu z uczuciem
„Polowanie na złocisty październik”

Między kasztanów szorstkie pnie
Poszedłbym z tobą w taki dzień
Zgubić to, co się zgubić da
Odnaleźć utracony czas
W jesiennym dymie duszą się marzenia,
gdy nie ma cudów i nadziei na cud nie ma

(I nie myśl głupi, że dla niej znaczysz
więcej niż we włosach wiatr)


To co wybucha dla nas pod kołami


Noc nie wie nic o śpiewach nocy.
Wallace STEVENS - Ponowna deklaracja romansu


I pojedziemy razem, a z nami ta droga
- lejąca się pod koła, szorstka, karbowana
(Król Jaszczur w czarnej skórze? imitacja boga?),
a każdy słupek przy niej niby inwokacja,
punkt odniesienia, karma i metempsychoza.

Zbyt wiele słów zbyt trudnych? A jeszcze ta droga
wciąga nas, więc dociskasz: gaz i mnie, i siebie,
niedorzeczna historia, kiepsko wymyślona
(dekoracje ukryte w migotliwym świetle,
gdy bezlistne ogrody płoną na poboczach).

Na drodze jest od rana dla nas niebezpiecznie
- po szrotach straszą zgnioty zbitej jak pies blachy,
spiętrzone kopulują, zanim rdza je zeżre.
Gaz do dechy, maleńka! jeszcze szansę mamy,
jeszcze czas, by się wymknąć z obławy, odlecieć.

Zasadzki już za nami - domy, praca, dzieci.
Pod kołami wybucha niecierpliwa jesień.


Anabaza


i wtedy przyjdą jesienni barbarzyńcy.
potną nas dłutami na cienkie płaty,
napełnią gardła piaskiem i słomkami
- ich pieśń będzie mleczna,
pełna ptasiego wrzenia.
pod jego wpływem świt rozbije szyby.

spytasz - czyim okiem jest okno,
zasłonięte dymem zegarów,
i kto za kim stoi, przytulając twarz
do czułego miejsca między łopatkami.
to nasłuch pierwszych godzin,
kiedy oddech rwie się na strzępy.

we wrześniu z ptaków pozostaną pióra.
resztę wycisną wprost do szkolnych ławek,
a my będziemy patrzeć, jak żar wznosi
smukłą  konstrukcję z osmalonych dzwonków.
przepłyniemy pod nią, nim stępią się dłuta
na ostrych krawędziach liter.