Zawsze jeden porządek
Zostań wreszcie dzieckiem, nie zerkaj,
nie wychodź poza framugę. Tam świat
– za nim nie ma.
Był cień. Zanikł na chwilę, kiedy zaczęliśmy wplatać
między bajki okrawki anielskiego włosia,
złotka i słomki.
I pierwsze mleczne imiona – wypadały
najszybciej. Kruszył je szkolny ład. Strzępił
pióropusze. Łamał łuki.
Cynober spłynął łatwo. Wyjrzały spod niego
blade twarze bezradne wobec gróźb
zaczajonych za framugą.
Nazywali to życiem, a my, siedząc w kręgu,
daremnie szukaliśmy duchów i ognia
w łupinach orzechów tartych o beton.
Łuszczyliśmy się razem z nimi.
Bardziej brązowi niż zdradzone lata,
bezwzględnie przejrzali.
Chcieliśmy zostać dziećmi, a wybrał nas galop.
I to, co podcina fale. I to, co otwiera gardła
(jak wino, jak śpiew),
a potem długo milczy.