I znów pokonkursowo
Wiersz, który nie rapuje się z niczym
Kolejny dzień jak palę ogniem wilczura pysk
Lao Che Barykada
Słońce jest w znaku lwa, więc ognista grzywa
podpala wszystko – już płonie i Wola,
pałacyk Michlera, pamiątki rodzinne,
a złoty kurz się sypie na pola pszenicy
z dala od tego miasta. Tabliczka na szorstkim
murze kamienicy, to ślad, że stąd wyszli
i już nie wrócili. Ktoś może powiedzieć:
śmierć jak dwa miesiące wakacji pod ogniem,
plus szybkie miłości, śluby i rozwody,
chrzty z krwi, a nie z wody, piekielna Hurghada,
w niej toczą się czaszki, gada zburzone miasto,
zaś kneble barykad duszą oddech w ulicach,
nie słychać nic innego – papieros papieros
skanduje tłum pod sceną i to ślad kolejny,
po tych, co odeszli, ale nie zginęli.