Z tym krajem łączy mnie już tylko grawitacja

Κομνηνός Κασταμόνου

Ἰδοὺ ὁ ἄνθρωπος


Tomiki Aubade Triste i Karmageddon dostępne w księgarniach:
"Sonet", Żeromskiego 27, Radom
"Księgarnia Literacka im Witolda Gombrowicza", Żeromskiego 83, Radom
"Tarabuk" ul. Browarna 6,Warszawa
"Czuły Barbarzyńca", ul. Dobra 31, Warszawa
także internetowo


http://sklep.danmar.waw.pl/?4,karmageddon-pawel-podlipniak

http://ksiegarniagombrowicza.osdw.pl/


niedziela, 12 lipca 2020

Głos z "Bunkra" 1


Zdecydowałem się publikować na blogu moje felietony z zinu "Bunkier".


















Pług, Wiedźmin i kości umarłych

Koniec roku był niezły pod względem kulturalnym. Był Nobel z literatury, który ugryzł w puste bańki stado politycznych głąbów na państwowym wikcie, było kilka fajnych filmów i seriali, trochę niezłej muzy. Coś kolejny raz zostało nam opowiedziane.


Ja ze swej strony pogodziłem się ze stratą „Prawieku” i „Biegunów”. Pożyczone przeze mnie i wysłane w niebyt towarzyski, teraz okazały się nieoddawalne i do mnie niepowracalne. To taki ironiczny wymiar tego, co Wisława Szymborska nazwała „katastrofą noblowską”. Moja jest malutka i prywatna, w dodatku łatwo naprawialna, bo książek Olgi Tokarczuk  w księgarniach wysyp i mam wrażenie, że nawet optyczny nadmiar. Cóż, rzucili się na nie pewnie nawet tacy, którzy na co dzień mają problem z przeczytaniem instrukcji gotowania makaronu. Ba, może nawet obecny minister kultury!

Nobel Noblem, ale jednocześnie pogodę ducha książkowych kapucynek zburzył pisarz Jacek Piekara sowim stwierdzeniem, że wcale nie Tokarczuk jest najbardziej popularną i znaną na świecie pisarką. Takiej furii w necie dawno nie widziałem i takiego morza piany na pyskach internetowych „oburzów”. I za co?  Przecież  Piekara powiedział tylko prawdę. Najbardziej popularnym na świecie polskim pisarzem jest Andrzej Sapkowski i będzie jeszcze przez przynajmniej siedem kolejnych lat, tłustych dla niego lat, a o Tokarczuk pamiętać będą jedynie najzagorzalsi fani ambitnej literatury.
Czemu? Paradoksem jest to, że wyjaśnienie sama Tokarczuk zawarła w swojej noblowskiej przemowie odnosząc to do seriali: sposób opowiadania, opowiadanie jako sposób na samoopowiedzenie. Lubię prozę Tokarczuk, nie przeszkadza mi powolny i  szkatułkowy sposób opowiadania, drobiazgowa konstrukcja, dotyk i smakowanie detalu. Lubię za to, co pozostałoby na sicie hollywoodzkiego scenarzysty i  co od razu wyrzuciłby na śmietnik. Zresztą wystarczy przywołać film „Pokot” i kontrowersje, jakie wzbudził – a moim zdaniem mimo wysiłków Agnieszki Holland i Kasi Adamik jest to słaby film, bo jako kryminał kiepski, a jako manifest zbyt dęty. Nie wiem, czy proza Tokarczuk nie jest dla kina po prostu zbyt trudna, zbyt mało filmowa. Choć „Rękopis znaleziony w Saragossie” Potockiego, którego nowe tłumaczenie (wreszcie kompletne?) pracowicie podczytuję, ze swoją pozornie niefilmową szkatułkową konstrukcją, wyszedł Wojciechowi Hasowi wspaniale.
Może moja ulubiona proza Orhana Pamuka doczeka się też swojego Hasa?

Tokarczuk  w swojej przemowie wspomniała o tym, jak ważny jest sposób opowiadania. Dlatego Sapkowski wygra. Jego proza nie jest gorsza od „tokarczukowskiej”, wbrew pozorom nie mniej refleksyjna, ale po sienkiewiczowsku łatwiejsza. Sapek jest jedynym godnym, od literacko-popowej strony, następcą Sienkiewicza i ma nad nim jedną kolosalną przewagę: nie zatruwa ku pokrzepieniu serc umysłów i dusz, nie łże i fałszuje historii, bo nie musi – fantasy ma olbrzymi margines swobody. Tokarczuk w mowie noblowskiej przywala z lekka serialom, ale nie ma racji, nie zna chyba tych najlepszych, a serial „Wiedźmin” pohula przez kolejne 7 sezonów, a sezon pierwszy jest całkiem niezły i to zasługa prozy Sapkowskiego, tego kunsztu prostego opowiadania.
Gdzie w tym wszystkim kości umarłych? A w szerzej nieznanym. Dla mnie takim odkryciem, które odkryciem w sumie nie jest, jest Aleksander Rogożkin i jego filmy. Od lat jestem fanem jego serii komediowej „Osobliwości…” - „Osobliwości narodowego polowania”, „Osobliwości narodowego wędkarstwa”, „Osobliwości narodowego polowania zimą”. To taki Koterski i Piwowski z Rosji, który pokazał Rosjanom absurdalność ich mentalności i zwyczajów. Schemat tych historii jest z grubsza podobny: grupa znajomych postanawia pojechać na polowanie/ryby i zamiast polować czy łowić – pije, na umów i bez sensu, mistycznie i absurdalnie, po rosyjsku. To generuje tuziny gagów i wpadek, scen satyrycznych i nonsensownych, bo grono to niezwyczajne. Rzecz dzieje się pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku, a  nominalną głową wypraw jest bowiem generał  specnazu Iwogin, a oprócz niego jest kapitan wydziału kryminalnego milicji moskiewskiej, wysoki oficer kwatermistrzostwa armii (jednocześnie szemrany biznesmen), szeregowy lokalny milicjant. Postacią numer jeden (dla mnie) i czasami mimowolnym narratorem jest jednak Kuźmicz, człowiek z  dziczy prowadzący mały ośrodek, hm, wypoczynkowy. To prawdziwy kosmita, cały czas paradujący w szynelu krasnoarmiejca z czasów rewolucji, medytujący w swoim ogródku zen w samym środku tajgotundry. Kuźmicza się nie da opowiedzieć, trzeba go zobaczyć.

Seria filmów Rogożkina nabiera jednak zupełnie innego wymiaru po dokonaniu pewnej retrospekcji. Postacie Rogożkina pochodzą z zupełnie innej bajki, niż to się wydaje. Kiedy obejrzałem wcześniejsze filmy „Posterunek” o wojnie w Afganistanie i taki np. „Konwój” o żołnierzach-konwojentach przewożących aresztantów wojskowych doznałem pewnego szoku.
Pozornie niewinne postacie z „Osobliwości” pojawiają się właśnie w nich. Niektóre na moment, niektóre w nieco innej wersji, ale grają je ci sami aktorzy. Dodać przy tym należy, że „poważne” filmy Rogożkina były nagradzane na festiwalach międzynarodowych.
Prawdziwym szokiem był jednak film poprzedzający „Osobliwości” – pod tytułem „Czekista”. To prawdziwy horror, koprodukcja rosyjsko-francuska, opowiadający o czasach tuż porewolucyjnych w Rosji, o codziennej „odpowiedzialnej i trudnej” pracy szefa gubernialnej Czeka – czyli Komisji Nadzwyczajnej do walki z kontrrewolucją. W zasadzie w filmie nie dzieje się prawie nic oprócz zabijania. „Czekista” to horror, ale ten z ostatnich słów pułkownika Kurtza, który z kolei cytuje Szekspira. To jedno pasmo egzekucji. I nagości, bo tyle aseksualnej nagości w kinie chyba jeszcze nie było, a w rosyjskim czy radzieckim na pewno. Przy tym filmie „Katyń” Wajdy to nic nie znacząca błahostka i telenowela. Pikuś. A przy tym jest tam nuta absurdu Bułhakowa, groteski w stylu „12 krzeseł” Ilfa i Pietrowa, coś z prozy Izaaka Babla. Nie udało mi się dotrzeć do literackiego pierwowzoru „Czekisty”  czyli powieści Władimira Zazubrina „Drzazga”, a szkoda.

Drugim dnem mojego szoku był Kuźmicz, on jest w „Czekiście”, w swojej czapce, szynelu, wojskowych butach z cholewami. Nie ma tam jednak miejsca dla niego i  na znane z „Osobliwości” sceny jazdy na „nartach” wodnych, zakupy w fińskiej „Biedronce” czy rozpustne zabawy z łosiami lub dojarkami. Machina rewolucyjna zmiata każdego. Nawet kosmitów. Do nagiej kości.  

(tekst z "Bunkra" nr 1, luty 2020)