Campus di Fiori
Płomień zza muru przeskoczył do gapiów.
Zanim ich skurczył do rozmiaru pięści,
zerwał z łańcuchów lotne foteliki.
Przez chwilę zabrzmiał śpiew w ognistym gąszczu,
że jeszcze coś tam nie zginęło, potem
sukienki poszły prosto za chłopcami
poprzez studzienki kopane głęboko.
I może jeszcze ktoś obliże palce
z cukrowej waty, czekając na morał,
na słowo, które wznieci iskrę buntu.
Kalifornijski kampus wchłonie każdą
bzdurę. Pięć minut - to trwanie nagłówka.
Dość by zapomnieć, dość by się przeżegnać.