Kolejny remanencik jesienny.
Stationary
traveller
Those blessèd structures, plot and rhyme--
why are they no help to me now
Robert Lowell Epilogue
Moja walizka jest pusta. O tej porze roku
nie wypełnia jej nawet jałowy listopad,
a w głowie mam przypowieść o tym, jak rozdali
talenty zamiast fantów w jarmarcznej loterii,
i papugę, co w dziobie miętosiła skrawek
losu z moim numerem (na końcu dwie szóstki).
Listopad w mojej głowie – rana postrzałowa,
brudna i zaropiała, bo z góry się sączy:
nie jesteś tym, co kochasz. Nawet w telefonie
dźwięk zerwał się łańcucha, obszczekując ciszę,
niby strachliwy kundel, a ona jest niema,
nie ma jej w okolicy (czemu mnie odchodzisz).
Bo taka zgrzebna pustka jest neologizmem
mojej nieobecności tuż po opuszczeniu.
Walizka napełniona samym nie zbyt ciężka
do udźwignięcia także przez stado siłaczy.
Kiedy pod nią upadam przy kolejnej stacji,
nikt nie czeka z ręcznikiem (nawet Berenika)
Like the dolphins, like dolphins can swim
Though nothing, nothing will keep us together
We can beat them, for ever and ever.
We can be Heroes, just for one day.
I, I will be king
And you, you will be queen
Though nothing, nothing will drive them away
We can be Heroes, just for one day
We can be us, just for one day
I, I remember standing, by the wall
And the guns, shot above our heads
And we kissed, as though nothing could fall
And the shame, was on the other side
Oh we can beat them, for ever and ever
Then we could be Heroes, just for one day
We can be Heroes
We can be Heroes
We can be Heroes
We can be Heroes