Leon Kowalsky
Wake up! Time to die!
Leon Kowalsky, Blade Runner (1982)
wasz bóg już się nie deklinuje,
on się nie odmienia nawet przez wszelkie przypadki
– gdziekolwiek jest ogień, powietrze i wojna,
zastyga nieludzko, bezradnie na grzbiecie
śliskiej góry (i nie jest to tabor).
przewróciliście go na plecy, jak martwą dziewicę,
więc teraz bezradnie przebiera nóżkami,
wpatrzony w ciemniejące powłoki niebieskie,
a każda przypomina złachany aksamit,
gdzieś w ramionach mgławicy oriona.
ten żółw nieodmienny, bez matki sławienej,
jest głuchy na wasze skargi, a daremny wołacz
tylko zakłóca koniec łóżkowej modlitwy
daremnym, cienkim wzwodem wykrzyknika
i nawet jeśli „o” pęcznieje, to nie jest to manna.
czy ktoś go uratuje, postawi na nogi, by mógł
popełznąć dalej w krainę bezsensu?
pozwólcie dzieciom strzelić w głowę żółwia
– niech nie przychodzi nic już do nikogo,
nawet w największą z przenajświętszych niedziel.