Anno
Nasze pokoje, bielone wapnem jak zbiorowe groby,
trzymają na uwięzi, to wszystko, co gnije
pomiędzy jednym a drugim posiłkiem i chce tańczyć,
brać lekkie słowa z zaskoczenia, przechodzić nieustannie
z ręki do ręki.
Miłość to tylko kaftan, wiąże supły na plecach,
kradnie imiona, znaki drogowe i sprawia,
że z dnia na dzień tracimy więcej niż wiarę,
a potem nie wiemy, w jaki sposób być sobą
i nie być pięknym.
Rozdwajają się włosy i języki. Wersy rosną.
Ich wnętrze nas pochłania, a kiedy nabierzemy sensu,
zapominamy o zdziwieniu, dniach bez krzyku
i nieuchronnych zakończeniach.
Przecież to takie proste:
najpierw włącz radio,
potem przekręć kluczyk.