Przedkurek
jezus przykłada do rany zjaraną
zapałkę,
bo przecież bólu nie ma ani
zmartwychwstania,
jest tylko jedno miejsce pod
przegniłym słońcem
zasłonięte przezornie kawałkiem
piaskowca.
najlepszy kawałek podróży jest
jeszcze przed świtem,
zanim posną pochlebcy i czwartkowi
zdrajcy,
zbawiciel może wtedy słuchać, jak
szepcze w ciemnościach
pustynny diabeł zwabiony zapachem
rozkładu.
szeleści w słowach smutek i
szemrzą pytania,
za co przyszło umierać, czy łatwo
nadstawić
drugi bok pod palce słusznych niedowiarków,
gdy twarz pozostała na lnianych
gałganach.
w tle czai się bezsens, niejasne
przeczucie,
że tylko przelał w puste z
opróżnionych wiader,
jak na wiejskim weselu, gdzie
pijani goście
na cześć fundatora chętnie wzniosą
toast
– po której stronie by nie siadł,
będzie pochwalony
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz