Część głowy
Brodskiemu
I
nie, nie dostaję świra – po prostu zmęczyła mnie
zima
i inne pory roku, i dni z pustym krzesłem
odstawionym przebiegle na środek pokoju,
jakby coś miało zwisnąć zamiast klosza lampy,
świecąc zmarniałym blaskiem. telewizor śnieży
(chyba znów kablówka zmienia kolejność kanałów,
których i tak nie ma komu oglądać), więc zaczynam pisać
o sobie, a to niedobry omen – słowo się wywłaszcza
z pierwotnego rytmu, tracąc sens niby dotknięcie miejsca
po osobie, sucha notka w gazecie, że się kiedyś żyło
i wszystko zbytnio boli, dzieje się za szybko.
II
każdy umiera samotnie – ja wewnątrz mej głowy,
bo więcej nic nie ma, nie ma gdzie i nigdzie.
taki mały neverland. tylko starzy chłopcy, wciąż
bardziej zagubieni pośród części mowy,
kontynentów pełnych rozgadanych kobiet,
drobiazgów o nieodgadnionym przeznaczeniu,
zakładają opaski, kryjąc jedno oko przed zbytnim
naświetleniem. potem podpalą okręty uwite z gazet,
bo ptak nie kala gniazda, ptak robi pod siebie, po sobie,
o sobie, sobiesław, zasada numer jeden: nigdy nie przerastać
swoich marzeń o głowę, nawet o pół głowy i za szybką.
III
ptaki, jak czarne krople, spadają na pola. nie ma śniegu,
jest piasek – wypełnia ulice razem z solą. to smętna parodia
nadmorskiej plaży na pomarszczonej, wulkanicznej wyspie
z kanarkiem w nazwie archipelagu. taki archigułag
dla mojej pamięci, migawka najlepszych chwil życia,
gdy niespiesznie szliśmy po wylewce z bazaltu.
w dole był ocean i dopiero teraz słyszę wyraźnie,
że tarł o granice, których przekroczenie
nie daje ukojenia, a jedynie
zapisuje kolejne blizny.
nocą liczyliśmy ramiona bóstwa z indyjskiej mitologii,
obejmując się coraz mocniej i coraz boleśniej.
IV
nie, nie dostaję świra – po prostu zima tym razem
ominęła zimę.
nie dostała zielonej karty, wizy, a może biletu na tanie
linie lotnicze.
mamy sól i piasek, a to kiepski zestaw przypraw do życia,
zupy (wszystko jest do zupy – hydrolizat białkowy). zawsze
chciałem użyć
tego terminu w wierszu i wers się wydłużył, niby cień w
popołudnie
nad brzegiem jeziora charzykowskiego, przez mały akt
prywaty,
ale przecież jestem całkiem prywatny wewnątrz mojej głowy,
aż do kresu rozsądku i całkiem bez sensu, bez odrobiny zimna.
jedyne co śnieży, to ogłupiały ekran, a wtedy kablówka
kończy reset kanałów – przez biel się przebija
kadr z hiszpańskiego filmu: rosja i martwe konie wmarznięte
w jezioro.-------------------
All around me are familiar faces,
Worn out places, worn out faces.
Bright and early for their daily races,
Going nowhere, going nowhere.
Their tears are filling up their glasses,
No expression, no expression.
Hide my head, I wanna drown my sorrow,
No tomorrow, no tomorrow.
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
I find it hard to tell you, I find it hard to take
When people run in circles its a very, very
Mad world.
Mad world.
------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz