Piotr W. Lorkowski m.in. pisze:
"Dosyć długo uczyłem się języka wierszy Podlipniaka. Ich specyficznej sennej składni, gramatyki zuchwałych metafor. Sporo czasu zajęło mi dostojnienie się do jej rytmów, co są często rytmami złamanych, rozsypujących się lub luźno związanych strof. Jakby wszystko tutaj nie godziło się na swój przyrodzony -albo chwilowo przybrany - kształt i czuło się zmuszone szukać dla siebie nowej formy, pozostawiając ślad, którym podąża wyobraźnia czytającego. Kuszona, zwodzona, zaskakiwana dynamiką przemian (por. wiersz Omer). Idąc onirycznym tropem, trafiamy w sam środek utopii; oblepiają nas koszmary. Poeta chętniej eksploruje je niż zaklina (zob.: Annus horribilis, 7.36 PM). Wizyjność otwiera przed nami całą grozę obnażonego istnienia, najlepiej widoczną na tle leśnych śniegów, gdzie „śmierć, blady koń, ma kopyta/ owinięte w atłas. Stąpa cicho i uważnie,/ obwąchuje ślady po nieprzebranych za nic dniach,/ nocach oraz innych próbach ucieczki./ Potem zgniata puste listy oparte o szklanki." (Zimnik). Drugą składową światoobrazu Podlipniakowych wierszy jest gwałt. Przemoc, przedstawiona jako dominanta dziejów. Spektakl zgłady rozgrywa się tutaj w doborowej obsadzie alianckich lotników z bombowego dywizjonu (Ave Lancastria gratia plena!) oraz obsługi działek przeciwlotniczych {Karmel. Eau de Getsemani). Czasem batalistyczne widowisko przechodzi w frenetyczną liturgię. Jeden z jej uczestników wyznaje: „Nasi bogowie noszą poplamione szaty,/ mieszają w misach napalm. W miedzianych ustach/ gotują dla nas ostateczne rozwiązania. Wypluli letnich,/ wciągnęli gorących, reszta przepadnie w milczeniu." (Nieśmiertelnik z Minotaurem). Ocaleje z niej tylko ten, kto o każdej porze potrafił ominąć miejsca niebezpieczne. Bo przecież „śmierć to miejsce, nie czas" (A teraz ułóż mnie do snu [wiktoriańska galeria pośmiertna]). Przetrwa właściwie tylko po to, aby złożyć raport z ryzykownych ekspedycji; zdać sprawę z bolesnych metamorfoz (Utomlonnyje solncem II) lub tęsknot za pozostawioną daleko intymnością (Iskrzy bliżej skóry). Takie właśnie tęsknoty pozwalają czytelnikowi stanąć blisko lirycznego "ja", dotąd chętnie osłaniającego się liczbą mnogą. „Ja" - konfesyjnego, melancholijnie czułego w erotycznym zachwycie (Łasko, łasa łasiczko) albo wzruszającego, gdy przywoła bezradne matczyne umieranie (Faberze 4.ość). Karmageddon stanowi także wyraz zainteresowania, nawet fascynacji, kulturą anglosaską; recepcji przetwarzającej wątki popkulturowe z jej sztubackimi fantazmatami (Elegia dla misiz robinson), ale przede wszystkim - ukierunkowanej na dialog z wierszami Anne Sexton (M.Street; M. Street II). Emocjonalna temperatura tego dialogu nasuwa pytanie: czy nazwiskiem poetki nie nazwał Podlipniak animy, żeńskiego pierwiastka swej lirycznej persony uwięzionej, pośród znikliwych archetypów (Annopol) pomiędzy ciemnością a ciemnością. Pewnie dlatego te wiersze, pełne agresywnie rozpędzonych obrazów, do ostatka bronią swojej tajemnicy. Tanio skóry nie sprzedadzą."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz