Dżizas 2 [okruchy]
w oku masz okruch boga, więc nerwowo mrugasz,
próbując go wydłubać, a wtedy na wersie
siada coś na kształt ptaka i zaczyna dziobać
twoją głowę jak ziarno rzucane na chodnik
przez zgarbioną staruszkę w przyciasnym berecie.
czemu tak bardzo milczy to ciasne pośrodku,
skoro utkwiło w drewnie mocniej od hufnala
tuż po przebiciu ciała? czy przyczyną ciszy
jest zwykłe pustosłowie, zły blef na riverze
– może łatwopalenie świeczek w internecie?
okruch wciąż nam nie daje dojrzeć, bo widzenie
wrasta niby cierń w płaskie czoła opryskane
śliną, a wtedy z wersu zrywa się spłoszone
widmo wolności, które przeprowadza stado
statystów przez kolejne bramki powtarzając:
jezus niósł metaforę lecz nie uniósł puenty.