Czas[ownikowy]
zakopywałem ojca, by go nie znalazła
nadciagająca jesień. gdzieś w stygnących gniazdach
wiatr czujnie przeczesywał resztki zbędnych puchów
– pamiątki po odlotach, a złudzenie ruchu
potęgowało drżenie pomarszczonych liści,
przedwcześnie postarzałych w czasie rzeczywistym.
zakopywałem ojca. jeszcze się wyrywał,
jeszcze szarpał w pamięci, więc pamięć jak blizna
szpeciła resztki lata. nie chciał się zapomnieć,
zagoić w mojej głowie, a tam nieprzytomnie
w stosach zabaw, zabawek, kapslowych kolarzy
wyciekało mi życie za horyzont zdarzeń.
zakopywałem ojca, jak miasto pompeje,
jak naiwny lejtmotyw z przebrzmiałych piosenek,
fundament, co nie uniósł najlżejszej z budowli
– życia pełnego blasku z przedjesiennych ognisk,
oddechu, w którym nagle słyszysz pożegnanie
odchodzącego rakiem w stygnącą niepamięć.