Z tym krajem łączy mnie już tylko grawitacja

Κομνηνός Κασταμόνου

Ἰδοὺ ὁ ἄνθρωπος


Tomiki Aubade Triste i Karmageddon dostępne w księgarniach:
"Sonet", Żeromskiego 27, Radom
"Księgarnia Literacka im Witolda Gombrowicza", Żeromskiego 83, Radom
"Tarabuk" ul. Browarna 6,Warszawa
"Czuły Barbarzyńca", ul. Dobra 31, Warszawa
także internetowo


http://sklep.danmar.waw.pl/?4,karmageddon-pawel-podlipniak

http://ksiegarniagombrowicza.osdw.pl/


poniedziałek, 10 kwietnia 2023

Piéta [trzymanie syna wg George Szirtesa] - trzeci wiersz wielkanocny

Piéta [trzymanie syna wg George Szirtesa] 

Pomiędzy nimi nie ma już niczego.
Małpa Niańczy nieżywe dziecko, jakby żyło jeszcze,
Czule kołysze drętwy, futrzany kształt w łapach
George Szirtes Martwe dzieci (według Canettiego) 

 

Matka zasypia cicho i nie czuje wcale,
że syn jej przecieka pomiędzy palcami
gdzieś tam na dół, do nieba. Ciało, które trzyma
w objęciach, nie ma sensu i tylko przeszkadza
narratorom tworzącym nowe przykazania. 

Jej zostało najpierwsze: dbać o swoje młode,
mocno tulić do piersi, wykarmić, a kiedy
odejdzie z gorliwymi, czekać na wiadomość
z miasteczka wszystkich świętych. Teraz mocniej ściska
w ramionach resztki syna, odpędzając muchy. 

Podświadomie rozumie surowy obyczaj:
oddać bogu co boskie i nie wchodzić w drogę
fanom czy fanatykom, którzy wielbią popiół,
zwłaszcza sypany z makiem na głowy niewinnych
– można je potem zrzynać nad brzegami ulic. 

Matka budzi się nagle, chyba przeczuwając
ile w tym przedstawieniu zmieni trzeci ranek,
jak bardzo jednostronne powstaje równanie,
jeśli na miejsce syna podstawi dwie linie
skrzyżowane poprzecznie, a wtedy jest pewna,

że nie ma już niczego i nie ma pomiędzy.

niedziela, 9 kwietnia 2023

Przedkurek - drugi doroczny wiersz wielkanocny

Przedkurek 

 

jezus przykłada do rany zjaraną zapałkę,
bo przecież bólu nie ma ani zmartwychwstania,
jest tylko jedno miejsce pod przegniłym słońcem
zasłonięte przezornie kawałkiem piaskowca. 

najlepszy kawałek podróży jest jeszcze przed świtem,
zanim posną pochlebcy i czwartkowi zdrajcy,
zbawiciel może wtedy słuchać, jak szepcze w ciemnościach
pustynny diabeł zwabiony zapachem rozkładu.

szeleści w słowach smutek i szemrzą pytania,
za co przyszło umierać, czy łatwo nadstawić
drugi bok pod palce słusznych niedowiarków,
gdy twarz pozostała na lnianych gałganach.

w tle czai się bezsens, niejasne przeczucie,
że tylko przelał w puste z opróżnionych wiader,
jak na wiejskim weselu, gdzie pijani goście
na cześć fundatora chętnie wzniosą toast 


– po której stronie by nie siadł, będzie pochwalony.

 

 (z tomiku "Madafakafares" (2014)

 

czwartek, 6 kwietnia 2023

Coroczny wiersz wielkanocny, którego publikowanie bawi mnie nieodmiennie

 A ci, co nieśli gwoździe, spóźnili się trochę

 

I

A ci, co nieśli gwoździe, spóźnili się trochę.

Tłum zgęstniał napowietrznie, straże dzielą ścieżki,

spychając ciała gapiów przesiąknięte potem

(patrz: zaraz tutaj przyjdzie, potem będą nieśli

 

stipes, bo dla skazańca jest trochę przyciężki),

przekupnie przekrzykują gwar „tu słodkie figi,

winogrona, daktyle, siekane orzeszki”

obok znowu dzieciarnia raźno kręci frygi,

 

podpłomyki się pieką, palenisko dymi,

kot przemyka w cień chłodny posuwistym krokiem,

skwar, handlarz drobiu pluje pestką z dyni

w koguta, który w klatce dopadł właśnie kwokę

 

(„jajek z tego nie będzie, nie na harce pora”),

w słońcu mętnieją łuski ryb prosto z jeziora.

 

II

W słońcu mętnieją łuski ryb prosto z jeziora,

karpie, wyborne sumy i świeżutkie brzany,

szarpie ostro postronkiem wychudzona koza

– „weź to bydlę, bo zaraz przewróci stragany”

 

krzyczy handlarz, za chwilę lecą z trzaskiem dzbany

i kosze pełne ozdób, tkanin zwiewnych bele,

rzemyki od sandałów i perskie dywany

– towar za tysiąc szekli na ziemi się ściele,

 

już złapali za kije, krew się w żyłach grzeje

krzyk w gardłach rośnie dźwiękiem lekko przykurzonym,

padły pierwsze przekleństwa, rzucono kamienie,

gdy miedzianym jękiem wszystko przytłoczyły trąby.

 

Tłum na kordon napiera, trzeszczą w ścisku żebra

skazaniec wraz z asystą w podróż się wybiera.

 

III

Skazaniec wraz z asystą w podróż się wybiera

(czy jest chociaż przystojny, powiedz, czy go widzisz

– ciekawska z tyłu tłumu głośno się wydziera),

wszyscy chcą bliżej, tłoczniej, nikt już się nie wstydzi,

 

pchają, jęczą i suną, jakby wzięci w tryby

zapachu krwi, amoku, niewzruszony wcale

odbija ludzką falę straży kordon sztywny,

konwój w ostatnią drogę przesuwa się dalej.

 

Już ci o słabszych łokciach gdzieś z tyłu zostali,

złodzieje umykają, niosąc pełne mieszki

w zupełnym rozgardiaszu sprawnie urzezane,

pobity handlarz zbiera z ziemi garnków resztki

 

(zgięty za brzuch się trzyma, zanosząc się szlochem).

A ci, co nieśli gwoździe, spóźnili się trochę.